Odkrywamy Changshę!
Mija dokładnie miesiąc od naszego przylotu. Czas przelatuje
między palcami. Mimo to, ciągle czuję się zagubiona w tym kilkumilionowym
mieście! Nasz campus oddalony jest od centrum 40 minut drogi autobusem, który
kursuje tylko do godziny 21. Każda wyprawa do centrum to dla nas przygoda! Ciągle
się gubię i nie wiem, skąd przyszłam i w którą stronę powinnam iść.
Brak dokłanego rozkładu jazdy na przystankach autobusowych
utrudnia sprawę – nie ma godzin odjazdu, wypisane są tylko nazwy stacji. Ale jak
to przeczytać? Otóż nie od prawej do lewej, tylko! Z góry do dołu. A o której
autobus przyjedzie? Nie wiadomo! Jak przyjedzie, tak przyjedzie. Jak kupić
bilet? Jak już mi się uda wsiąść, a raczej wcisnąć, do dobrego autobusu to
wrzucam do puszeczki obok Pana Kierowcy 2juany (ok.1,2zł), jak ma się miejską
kartę to kosztuje już tylko 1,4 juana. Nie ma żadnych kontroli podczas jazdy, nie
dostaję biletu, ale też nikt nie sprawdza czy go mam.
Po drodze obserwują wieżowce i kontrastujące z nimi
składowiska śmieci. Bałagan archtektroniczny, nie wiem na co patrzeć, tyle
ciekawych, nowych rzeczy wokoło! Nie mogę uwierzyć co się dzieje wokół mnie - ruch
uliczny w Chinach to chyba największy szok kulturowy, który doczeka się już
wkrótce kolejnego posta ;)
Współpasażerowie przysypiają w pozycjach niewykonalnych nie
zważając na ścisk i otaczający hałas.
Wysiadam na Taiping Street- najstarszej ulicy w Changshy z
niezliczoną ilością sklepików i barów. Po raz pierwszy czuję się obco. Nie
jestem stąd, wyróżniam się. Ludzie wokoło obserwują, widzę ich zaciekawione
miny. Niektórzy powiedzą: Hello, bardziej odważni You’re beautiful, a jeszcze
inni poproszą o zapozowanie do zdjęcia albo będą próbować cyknąć fotkę z
ukrycia.
Centrum Changshy to rozkopane ulice handlowe, sieci alejek
sklepów i ogromna galeria. Nic tylko kupować! Zachęcają do tego ulczni
naganiacze zaopatrzeni w megafony.
Aby odpocząć od zgiełku miasta udajemy się do parku nad
rzeką. To co tam zastaje, przechodzi moje wyobrażenia! Cudowne, interesujące
miejsce pełne ludzi. Pan kaligrafujący wodą na chodniku, grupa starszych ludzi
grających na nieznanych instrumentach oraz potańcówki na skwerach w rytm przedziwnej,
chińskiej muzyki. Nigdy czegoś takiego nie widziałam!
Kolejnym miejscem do którego będę często wracać to Martys
Park z dużym jeziorem. Warto wypożyczyć łódkę, podziwiać ogromne lotosy oraz przejść
wszystkie piękne mosty!
Przed nami Orange Isle, Yuelu Mountain oraz wiele, wiele
innych! :)
md
0 komentarze :