Perspektywa człowieka na ulicy

01:42 Unknown 0 Comments


I chwytam w źrenice ogromy oddali gdzie wszystko jest małe i wszyscy są mali.

„Lot Ikara” Jacek Kaczmarski

            Changsha – stolica prowincji Hunan jeszcze pięć lat temu była domem dla niemal dwóch i pół miliona dusz (prefektura: blisko 6mln). Aleje, arterie, a nawet pomniejsze uliczki miasta kryją się w szpalerach zadbanych drzew i starannie strzyżonych krzewów. Z zielonej powodzi tuż nad chodnikami wyrastają masy betonu stanowiące właściwe ciało tego miasta. Nie jest to jednak widok, który towarzyszy człowiekowi cały czas kiedy pieszo mija kolejne przecznice. Dopiero kiedy opuszcza chodnik wychodząc na przystanek, plac czy też na most, dostrzega krajobraz najeżony wieżowcami. Licząc tańczące w oczach rzędy okien w górujących nad nami budynkami można nie raz postawić 6 krzyżyków dochodząc do odległych, bladych już szczytów.



            Niżej, na poziomie gruntu, pośród zwykych zjadaczy ryżu, bulgocze wieczny biznes – dziarski, wesoły i głośny. Każdy lokal wypełniają jadłodajnie, warsztaty serwisujące niezliczone skutery, a do tego sklepy, sklepiki, drukarnie i wszystko o czym można pomyśleć stłoczone w niekończące się szeregi. Tam cena to sprawa całkowicie płynna (często zależna od godziny i narodowości klienta), radio nie przestaje grać, wiatraki pracują nad ochłodą, a właściciel jest często jedynym pracownikiem. Dzielnice niewysokich (zwykle dwupiętrowych – licząc po tutejszemu od poziomu gruntu) domków są też popularnym widokiem. Zwane są Hutong'ami i sąsiadują często ze znacznie wyższą zabudową budząc razem głębokie, poczucie dysonansu. Hutongi kryją się często za fasadami najważniejszych ulic i sąsiadują z poważnym bankiem, czy apteką i dyskretnie spoglądają z bocznych uliczek.

Czy to właśnie takie osiedle, czy wartka ulica, masa wejść do wszelkich rodzajów przybytków handlu czy też usług jest zdobiona figurami lwów (czy też innych bestii), które tak bardzo kojarzą się z Chinami. Zwykle są wyraźnie cięte z kwadratowego bloku granitu i chociaż masowo produkowane, to jednak precyzyjnie i porządnie. Zaskakujący jest też właśnie wszędobylski kamień, z którego to wielkich płyt i bloków robione są często chodniki czy balustrady nawet w miejscach kompletnie pozbawionych szczególnej wagi, a w tych znaczących już nawet nie wspominając.


Style

            Stylu (a właściwie proporcji stylów w tej mieszance), który panuje w tutejszej architekturze można było się spodziewać. To kraj o komunistycznym rządzie i skupiający się na tym etapie swojej historii. Stalinowski modernizm jest tu wszędobylski i silny, a swoim poważnych rozmachem nie ustępuje porastającemu go kurzowi. Wielkie bryły gmachów pokrywają eksperymentalne ozdobniki najróżniejszej maści wystając z ich elewacji i świadcząc o poszukiwaniach nowej estetyki przez dawnych architektów. Przeplatane neonami i złotymi znakami nadają tej budowlanej mieszance specyficznego dla Chin, dziwnego i przebrzmiałego splendoru.
            Z drugiej strony Changsha (podobnie jak same Chiny) intensywnie się zmienia. Budynki powstają, padają, zostają zastąpione, poprawione i tak dalej w nieskończoność. Gdziekolwiek się ruszymy widać rumowiska, żurawie i budynki obleczone rusztowaniami i zieloną siatką skrywającą kształt powstającej konstrukcji. Panta rei. Jest to jeden z powodów, dla którego ciężko znaleźć tu prawdziwie historyczną zabudowę. Owszem, wiele budynków jest stylizowanych na tradycyjne, chińskie domy o wywiniętych kalenicach i pokrytych drobną, półokrągłą dachówką, ale powyżej drugiego czy trzeciego piętra zwykle przekształcają się już w modernistyczne eksperymenty pokryte łazienkowymi kafelkami czy kopiujące europejskie wzorce z losowej epoki. A na sam koniec zostają nie raz ukoronowane szklano-stalowymi dobudówkami. Jeden budynek potrafi powiedzieć wszystko.
            Changsha to jednak miasto bogate i szybko rozwijające się, więc wszelkie konstrukcje, które zawadzają, są nie dość wydajne, zdają się ustępować nowym wieżowcom, których to wysokość ogranicza podobno tylko korytarz powietrzny biegnący nad miastem.


           
Style mieszają się, ale są tu jednak rzeczy uniwersalne. Każdy dom i niemal każde pomieszczenie musi posiadać klimatyzator. Biała skrzynka owinięta rurami widnieje niemal przy każdym oknie i to zwykle w towarzystwie kilku bliźniaczych instalacji. Po tym jaką pogodę zastaliśmy przybywając do Chin jestem w stanie zrozumieć to choć i tak temperatura była już łagodniejsza niż w środku lata. Z drugiej strony nigdzie nie zastaniemy kaloryferów, choć zima potrafi się tu równie mocno dać we znaki. Poniżej odgórnie ustalonej linii biegnącej wszerz kraju nie ma ogrzewania. Uznano je za zbędne i nie jest instalowane przez co czeka nas wigilia przy stole i w kurtkach. Kolejnym wszędobylskim elementem są kraty w oknach. Gięte, proste, najrozmaitsze, ale zawsze wypełniające okna i balkony każdego piętra. Jadąc przez miasto też można napotkać legion małych warsztatów spawających je na wymiar. Mówiono nam różne rzeczy na temat krat, ale mało kto potrafił przyznać, że są tu by powstrzymywać ludzi przed samobójstwami. Ponoć już się ich nie instaluje, ale liczne warsztaty mówią co innego.

O architekturze można pisać jeszcze dużo i na pewno rozpiszę się bardziej w nadchodzących tygodniach (miesiącach?). Cierpliwości...


mk


0 komentarze :