Pierwsze kroki w Państwie Środka
Stało się, jesteśmy w Changshy! Dojechaliśmy cali, w jednym
kawałku. Ciągle nie dowierzamy, ale to się dzieje naprawdę!
Lot był długi, ale nie odczuliśmy nawet
sześciogodzinnej godzinnej zmiany czasu. Na razie. Czekanie kilkunastu godzin
na pekińskim lotnisku było pierwszą możliwością zetknięcia się z chińską
kulturą. Pierwsze wrażenia na temat Chin- ciepło, duszno oraz mało ludzi!
Już przed wyjazdem wiedzieliśmy o tym, że w dzień przylotu
do Pekinu w Chinach obchodzona jest 70. rocznica zwycięstwa wojny narodu chińskiego przeciwko japońskiej agresji i lotnisko częściowo będzie
nieczynne. Z tego powodu część lotów została odwołana (stąd chwilowe pustki),
na szczęście miało to miejsce akurat w czasie oczekiwania na nasz kolejny lot,
nie spotkaliśmy się więc z żadnymi problemami. Nie spodziewaliśmy się
natomiast, że wszyscy będą oglądać transmisję w telewizorze z obchodów na
lotnisku! Morze czerwonych flag, które są wszędzie, żołnierze maszerujący równo,
co chwilę pokrzykujący.
Wylądowaliśmy w Changshy, były turbulencje i czarne niebo.
Przyjechała po nas delegacja studentów oraz Michael, nasz anioł stróż wyjazdu,
który się nami dzielnie opiekuje. Przez pierwsze dni stawił czoła takim
zadaniom, jak załatwienie nam statusu rezydenta Chin. Musieliśmy udać się do
szpitala, aby złożyć oryginały dokumentów medycznych (Phisical examination).
Niespodzianka! Okazało się, że żadne badania wykonane w Polsce nie są tutaj respektowane
i należały je powtórzyć. Irytacja. Niewiedząc, co nas czeka, przestraszni wizją
chińskiej biurokracji, z ulgą odetchnęliśmy, gdy okazało się że wszystko da się
załatwić na miejscu. Komplet 5 badań (morfologia, usg, ekg, rentgen klatki oraz
ogólne) zajęły nam niespełna godzinę. Wystarczyło udać się do kolejnych pokoi
super nowoczesnego szpitala! W Polsce zajęło nam to nawet do tygodnia biegania po innych placówkach przychodni. Ta przyjemność natomiast tutaj kosztowała nas 500
juanów (ok.300zł).
Aby otrzymać status rezydenta z wielokrotną ilością wjazdu, należało
także udać się na posterunek policji. Kolejki czekania, my nie wiemy co się
dzieje, ale wszystko przyjmujemy ze spokojem. Michael czuwa.
Wymiana waluty była możliwa tylko w oddziale China Bank co
było niemałą wyprawą. Opłaciło się, zamienienie dolarów na juany pozwoliło nam
troszkę zaoszczędzić. A wypłata z bankomatu nie jest taka straszna. Karty póki
co działają wszędzie, a na przewalutowaniu tracimy bardzo mało.
Już tylko założenie chińskiego numeru telefonu, w salonie
budzimy duże poruszenie. Zagadują, uśmiechają się i wszyscy są bardzo, ale to BARDZO
pomocni!
Największym dla nas problem jest Internet. Odczuliśmy
boleśnie Great Firewall, czyli blokowanie niektórych stron przez rząd chiński.
Nie ma fejsbuka ani googla, totalny detoks. Z rodziną komunikujemy się przez komunikator
WeChat, który tutaj jest bardzo popularny. Czasem, przy sprzyjającej aurze i
magii, całkowicie niespodziewanie, nasze VPNy działają i coś się załaduje... coś się uda sprawdzić! Chwile radości, a potem pyk! I nie działa. Ciągle próbujemy i
nie poddajemy się.
Na pocieszenie, chipsy o smaku limonki! Mniaaam! :)
md
Jestem na tym blogu pierwszy raz, skąd pomysł żeby wyjechać akurat do Chin ?
OdpowiedzUsuńSzansę taką dostaliśmy od naszej uczelni. Zdecydowaliśmy się, ponieważ jest to dla nas wielka szansa i niesamowita przygoda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z Changshy i zapraszamy do dalszego czytania :)