Prawie jak Bruce Lee!
Przyjeżdżając tu wiedziałam, że
chcę spróbować nowej dyscypliny sportowej. Takiej, na którą nie miałam
czasu w Polsce. Pomyślałam o sztuce walki, w końcu to takie charakterystyczne
dla kultury wschodu. Dowiedzieliśmy się o zajęciach kung-fu prowadzonych na
kampusie. Trochę niepewni, w 3-osobowej grupie poszliśmy na trening. Baliśmy
się, że nas nie przyjmą, bo grupa ta nie była całkiem początkująca. Nie dość,
że powitano nas z takim entuzjazmem, o jakim nawet nie myśleliśmy, to jeszcze podarowano
po nunchaku żebyśmy mogli szybko zacząć ćwiczyć.
Od samego początku szło nam
świetnie. Obite nerki, ręce, nogi, palce, kilka porządnych siniaków, guzy na
głowie to tylko niektóre z naszych obrażeń, ale nie poddawaliśmy się. Z czasem było
coraz lepiej i lepiej. Żeby mieć przed sobą konkretny cel i lepszą motywację do
działania, postanowiliśmy, że tak samo jak chińscy koledzy i koleżanki z grupy
chcemy wystąpić w pokazie prezentującym umiejętności członków uczelnianych kół
zainteresowań. Ćwiczyliśmy ciężko, a zaangażowanie trenerów wyznaczających
dodatkowe treningi i tłumaczących wszystko w pomieszanych językach angielskim i
chińskim, dodawało nam dodatkowego kopa i uświadamiało powagę sytuacji.
Wreszcie nadszedł ten wielki
dzień. Czekając na swoją kolej trochę się stresowaliśmy, w końcu byłaby niezła
siara gdyby np. ktoś z publiczności dostał nunchaku, które przez przypadek
wyleciało komuś z ręki. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Muzyka, reflektory
i bijąca brawo publiczność podnosiły poziom adrenaliny, dzięki czemu daliśmy z
siebie wszystko.
To był tylko pokaz szkolny, a my
naładowani pozytywną energią i zadowoleni z małego sukcesu nie możemy doczekać
się kolejnego występu.
P.
0 komentarze :