Nasz pierwszy raz...

07:14 Unknown 0 Comments

...w chińskiej restauracji!

Nadeszła w końcu ta chwila, gdy zostaliśmy na pastwę losu rzuceni! Aby zaspokoić głód musieliśmy pójść do restauracji i SAMI zamówić potrawy. Po kilku naszych biednych próbach wspomaganych rozmówkami chińskimi (w których zresztą znaleźliśmy głównie zwroty nieprzydatne), językiem ciała i radosnymi okrzykami (wszyscy na raz, po polsku między sobą, angielsku i chińsku - ale to tak chyba przez przypadek), przemili pracownicy znaleźli nam przerażonego, mówiącego po angielsku (trochę) Chińczyka. Chińczyk zestresował sie bardzo. A my, jak to my, mówiliśmy wszyscy na raz, chcąc mu pomóc i go ośmielić :D Ponieważ powiedzieliśmy, że chcemy coś zielonego (niestety nie potrafiliśmy wytłumaczyć, że chcemy i kochamy zieloną, smażoną! fasolkę), pani w miseczkach przyniosła nam wszystko, co mają zielonego, tak, byśmy mogli sobie wybrać, co chcemy :D haha :D
Ostatecznie dostaliśmy dwa garnki z potrawami: wieprzowiną i kurczakiem, które stały na stolikach i na ich blacie były wbudowane płyty grzewcze. Do tego ryż, nasze zielone sałatki i tofu, które tym razem było najdziwniejsze na świecie - o kolorze i konsystencji masła zmieszanego z budyniem. Tylko smak inny. Taki delikatny, galaretowaty (tak, smak był galaretowaty, nie potrafię tego inaczej opisać:P).

Wszystko pycha, chociaż Chińczycy coś kościste to mięso jedzą, sporo trzeba się napluć. Pałeczki raz działają, a raz nie, za to lubią spadać :D

Potem jeszcze w ramach "hej przygodo!", poszliśmy na ulicznego grilla, na kurze łapki nikt się nie zdecydował, za to skusił nas kalmar, kurczaki i różowe kulki, które okazały się wyborem złym! Ale przecież wszystkiego trzeba spróbować!... :D

mj

0 komentarze :