Pierwsze kroki w Państwie Środka

02:48 Unknown 2 Comments


Stało się, jesteśmy w Changshy! Dojechaliśmy cali, w jednym kawałku. Ciągle nie dowierzamy, ale to się dzieje naprawdę!
Lot był długi, ale nie odczuliśmy nawet sześciogodzinnej godzinnej zmiany czasu. Na razie. Czekanie kilkunastu godzin na pekińskim lotnisku było pierwszą możliwością zetknięcia się z chińską kulturą. Pierwsze wrażenia na temat Chin- ciepło, duszno oraz mało ludzi! 




Już przed wyjazdem wiedzieliśmy o tym, że w dzień przylotu do Pekinu w Chinach obchodzona jest 70. rocznica zwycięstwa wojny narodu chińskiego przeciwko japońskiej agresji i lotnisko częściowo będzie nieczynne. Z tego powodu część lotów została odwołana (stąd chwilowe pustki), na szczęście miało to miejsce akurat w czasie oczekiwania na nasz kolejny lot, nie spotkaliśmy się więc z żadnymi problemami. Nie spodziewaliśmy się natomiast, że wszyscy będą oglądać transmisję w telewizorze z obchodów na lotnisku! Morze czerwonych flag, które są wszędzie, żołnierze maszerujący równo, co chwilę pokrzykujący.



Wylądowaliśmy w Changshy, były turbulencje i czarne niebo. Przyjechała po nas delegacja studentów oraz Michael, nasz anioł stróż wyjazdu, który się nami dzielnie opiekuje. Przez pierwsze dni stawił czoła takim zadaniom, jak załatwienie nam statusu rezydenta Chin. Musieliśmy udać się do szpitala, aby złożyć oryginały dokumentów medycznych (Phisical examination). Niespodzianka! Okazało się, że żadne badania wykonane w Polsce nie są tutaj respektowane i należały je powtórzyć. Irytacja. Niewiedząc, co nas czeka, przestraszni wizją chińskiej biurokracji, z ulgą odetchnęliśmy, gdy okazało się że wszystko da się załatwić na miejscu. Komplet 5 badań (morfologia, usg, ekg, rentgen klatki oraz ogólne) zajęły nam niespełna godzinę. Wystarczyło udać się do kolejnych pokoi super nowoczesnego szpitala! W Polsce zajęło nam to nawet do tygodnia biegania po innych placówkach przychodni. Ta przyjemność natomiast tutaj kosztowała nas 500 juanów (ok.300zł).



Aby otrzymać status rezydenta z wielokrotną ilością wjazdu, należało także udać się na posterunek policji. Kolejki czekania, my nie wiemy co się dzieje, ale wszystko przyjmujemy ze spokojem. Michael czuwa.
Wymiana waluty była możliwa tylko w oddziale China Bank co było niemałą wyprawą. Opłaciło się, zamienienie dolarów na juany pozwoliło nam troszkę zaoszczędzić. A wypłata z bankomatu nie jest taka straszna. Karty póki co działają wszędzie, a na przewalutowaniu tracimy bardzo mało.
Już tylko założenie chińskiego numeru telefonu, w salonie budzimy duże poruszenie. Zagadują, uśmiechają się i wszyscy są bardzo, ale to BARDZO pomocni!
Największym dla nas problem jest Internet. Odczuliśmy boleśnie Great Firewall, czyli blokowanie niektórych stron przez rząd chiński. Nie ma fejsbuka ani googla, totalny detoks. Z rodziną komunikujemy się przez komunikator WeChat, który tutaj jest bardzo popularny. Czasem, przy sprzyjającej aurze i magii, całkowicie niespodziewanie, nasze VPNy działają i coś się załaduje... coś się uda sprawdzić! Chwile radości, a potem pyk! I nie działa. Ciągle próbujemy i nie poddajemy się. 


Na pocieszenie, chipsy o smaku limonki! Mniaaam! :)
md

2 komentarze :

  1. Jestem na tym blogu pierwszy raz, skąd pomysł żeby wyjechać akurat do Chin ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Szansę taką dostaliśmy od naszej uczelni. Zdecydowaliśmy się, ponieważ jest to dla nas wielka szansa i niesamowita przygoda.
    Pozdrawiamy z Changshy i zapraszamy do dalszego czytania :)

    OdpowiedzUsuń