Festiwal Środka Jesieni

01:44 Unknown 2 Comments


Festiwal Środka Jesieni, czyli Middle Autumn Festival (Zhongqiu Jie), jest drugim najważniejszym dla Chińczyków Świętem, zaraz po Chińskim Nowym Roku. Są to święta ruchome, wyznaczane na podstawie kalendarza księżycowego. W tym roku środek jesieni przypadł na 26 oraz 27 września.
Festiwal trwa dwa dni i  jest świętem spędzanym w najbliższym gronie rodziny i przyjaciół. Podczas spotkania jedzone są ciastka księżycowe, Moon Cakes (Yue bing), które można dostać w wielu smakach, od mięsnych, po owocowe. Jednym z bardziej tradycyjnych jest masa lotosowa. W środku ciastek umieszczane jest niekiedy ugotowane żółtko, które kształtem nawiązywać ma do Księżyca. Młodzi ludzie często nie przepadają za specyficznym smakiem Moon Cake’ów, który jest bardzo intensywny, słodki i dosyć ciężki. Mimo to, wciąż jest to chętnie wręczany podarunek.


Middle Autumn Festival jest świętem związanym z tęsknotą. Okrągły kształt Księżyca, który tego dnia jest najjaśniejszy i najokrąglejszy w ciągu całego roku, w tradycji kojarzony jest ze spotkaniem, możliwością wspólnego zasiadania dookoła okrągłego stołu. Tego dnia, kosztując ciastek i przyglądając się Księżycowi, można nadrobić zaległości i dowiedzieć się, co słychać u rodziny i przyjaciół, jakie zmiany zaszły w ich życiu.

Oczywiście ze świętem tym wiąże się również smutna legenda o rozdzielonych małżonkach.
Chang E, żona bohatera Hou Yi, pod nieobecność męża musiała uciekać przed pragnącym wykraść jej magiczny eliksir Peng Mengiem. Peng Meng był uczniem Hou Yi, który jest też czarnym charakterem tej historii. Eliksir został kobiecie ofiarowany na przechowanie. Każdemu, kto go wypije, umożliwiał wpisanie w poczet bogów. Ponieważ Chang E nie chciała, by napój wpadł w ręce Peng Menga, wiedziała również, że nie ma z nim szans w bezpośrednim starciu, postanowiła sama wypić magiczny napój. W ten sposób przeniosła się na Księżyc, który ze wszystkich miejsc znajduje się najbliżej Ziemi. Zrozpaczony Hou Yi, w podzięce za poświęcenie żony, zaczął składać jej ofiary w postaci potraw. Kult ten rozszerzył się również na okolicznych mieszkańców. W ten sposób zaczęto składać cześć Księżycowi, doszukując się na jego powierzchni kształtu pięknej Chang E.
My również świętowaliśmy Middle Autumn Festival. Spróbowaliśmy ogromnej ilości księżycowych ciastek oraz myśleliśmy o naszych bliskich! :)



więcej do poczytania na temat festiwalu tutaj :D

mj

2 komentarze :

Ceremonia parzenia herbaty

10:25 Unknown 3 Comments



Na nasza gorącą prośbę ceremonię picia herbaty postanowiła pokazać nam nauczycielka chińskiego, Guō Lăoshī. Wykonała kilka telefonów, dowiadując się o najlepsze na kampusie miejsce i już po kilku chwilach wchodziliśmy do chińskiej herbaciarni, znajdującej się przy jednaj z głównych ulic. Dołączyła do nas również pani prodziekan wydziału herbacianego, która krok po kroku tłumaczyła nam znaczenie poszczególnych elementów ceremonii. W Chinach wiedzę o herbacie oraz sposobach jej przyrządzania przez kilka lat można studiować – tak jak u nas enologię, czyli wiedzę o winach.
Po tym, jak wszyscy zajęli swoje miejsca dookoła specjalnego, drewnianego stołu, na wprost od wejścia, na najważniejszym miejscu, zasiadła mistrzyni ceremonii. Tuż przy niej znajdował się cały herbaciany ekwipunek, a w przygotowywaniu herbaty pomagała wbudowana w blat płyta grzewcza, kraniki czy kratka na zlewaną wodę. Nie zabrakło porcelany, imbryczków, czajniczków, czarek do picia, sitka do parzenia liści…
Kwestie doboru herbaty, a następnie przygotowania czarek oraz samo parzenie suszonych liści, okazały się bardzo skomplikowanym i złożonym procesem, którego każdy element ma swoje wytłumaczenie.
Pierwszą, bardzo ważną czynnością, jest obmycie naczyń. Trzymane drewnianymi szczypcami czarki, dzbanuszki i sitka polewa się gorącą wodą. Proces ten jest później kilkukrotnie w trakcie ceremonii powtarzany.
Istotne jest nawet to, w jaki sposób trzyma się czarkę. Tradycyjna czarka składa się z trzech elementów: podstawki, czarki oraz pokrywki. Podstawka ma symbolizować ziemię, pokrywka niebo, zaś czarka ludzi. Z tego powodu czarkę należy trzymać kciukiem oraz palcem wskazującym, opierając ją na środkowym palcu – taki uchwyt ma przypominać opiekującego się ludźmi i dbającego o nich smoka.
Czarki należy napełniać herbatą w 70 %, dostaje je każdy uczestnik ceremonii, także osoba parząca herbatę, co wyraża szacunek oraz równość między ludźmi.

Zanim herbata zostanie zaparzona, sypie się ją do wywiniętych miseczek, skąd jest nabierana do imbryczka (każdy typ herbaty ma inny rodzaj imbryka). Wtedy też herbatę można powąchać, a jej zapach zmienia się całkowicie wraz z pierwszym parzeniem, mającym na celu oczyszczenie (wodę natychmiast się wylewa). Różne herbaty mają również inne temperatury parzenia, wydobywające ich prawdziwy aromat.

Herbaty do czarek osób uczestniczących w ceremonii nalewane są zawsze zgodnie z kierunkiem zegara, co ma oznaczać gest zapraszający. Jeżeli z jakiegoś powodu miałoby się nalewać herbatę zaczynając od osoby siedzącej z lewej strony, należy trzymać imbryk w lewej ręce – w ten sposób wciąż wykonywany jest gest zagarniający – zapraszający. Gest w przeciwną stronę oznacza wypraszanie. Podczas nalewania herbaty do czarki należy delikatnie, trzykrotnie zastukać prawą dłonią o blat-brzeg stołu, wyrażając swoją wdzięczność wobec osoby nas obsługującej (powinno się tak również postępować w hotelach czy restauracjach, świadczy to o dobrym wychowaniu i obyciu).

Ze względu na to, że próbujemy czterech różnych typów herbat, mamy okazję zobaczyć również odmienne sposoby ich parzenia.

Pu - erh – Przez Chińczyków klasyfikowana jako herbata czarna, której liście poddawane są dodatkowej fermentacji. Wynikiem jest cierpki, dość trudny dla naszych europejskich podniebień smak, po którym pojawia się specyficzne uczucie słodkości. Herbata Pu - erh przez lata może być przechowywana w formie okrągłych „ciast herbacianych” ze zbitych praktycznie na kamień liści (tea-pie, po chińsku: chapiang), które ukrusza się specjalnym szpikulcem. Z czasem herbata nabiera szczególnych właściwości, a jej cena rośnie. 

Najbardziej smakuje nam Wild tea, czyli dzika herbata, która jest lekko słodkawa, z bardzo ciekawym, mlecznym aromatem. Słodycz pozostająca w ustach po jej wypiciu, jak również jej piękny, bursztynowy kolor może być wytłumaczeniem dużej popularności tej herbaty wśród obcokrajowców. Herbata ta osiąga bardzo wysokie ceny ze względu na to, że zbierana jest wysoko w górach, z naturalnych stanowisk (jej liści nie uzyskuje się z uprawianych krzewów). Z tego też powodu nie wykonuje się pierwszego płukania liści, jak to było w przypadku Pu – erh. Wild tea jest na to zbyt cenna :D

Zielona herbata. Najdroższa herbata w naszej herbaciarni. Spróbowaliśmy żucia listków jeszcze suchych, później także tych zaparzonych. Ciekawe :D  Smak, kształt i zapach tej herbaty są bardzo specyficzne, przypomina nam zieloną smażoną fasolkę, która stała się tutaj naszym przysmakiem. Kolor wywaru jest bardzo, bardzo delikatny, bladożółty, ponoć najlepszy jest wywar drugi i trzeci. Zieloną herbatę podaje się w przezroczystych dzbankach po to, by umożliwić obserwację „tańczących” w gorącej wodzie liści. Na powierzchni wywaru, w przypadku dobrych, droższych herbat, zobaczyć można drobne kuleczki. Są to drobiny białka i oznaczają, ze herbata jest młoda i dobra! 


Ciemna herbata. Po 7 latach może stać się już lekarstwem ze względu na uwalniające się z czasem związki. Oczywiście z biegiem lat wzrasta jej wartość rynkowa, tak jak w przypadku Pu-erh i whiskey. :D Czarną herbatę przechowuje się w herbacianych „cegłach”.
Ceremonia parzenia herbaty to niesamowite przeżycie. Polecamy!...

PS
Biorąc udział w drugiej w naszym życiu ceremonii parzenia herbaty, mieliśmy okazję obserwować jej najelegantszą wersję. Mam tu na myśli dłonie pięknej Chinki, która parzyła dla nas herbatę, a ubrana była w qipao, czyli tradycyjną chińską sukienkę. Otóż te dłonie nie nalewały herbaty tak PO PROSTU. One tańczyły. Pełne gracji, wdzięku i delikatności ruchy wprowadziły nas w stan niemalże hipnotyczny. Nie mogliśmy oderwać wzroku i wyszliśmy całkowicie oczarowani.



 mj

3 komentarze :

WŚRÓD GĄSZCZU ALEJEK

10:20 Unknown 0 Comments


W chińskim supermarkecie znajdzie się wszystko. Pomieszanie z poplątaniem. Po raz pierwszy wyszłam z niemal pustymi rękami. Wszystkiego za dużo, wszystko krzyczy do Ciebie! Kusi? Sprzedawcy do pomocy w każdej alejce. Podchodzą, pytają i nie zrażają się tym, że nic nie rozumiem z tego co mówią. Za to są rozkosznie uroczy! W jedej z alejek spożywają posiłek na prowizorycznym kartonowym stole. Dzisiaj zupa i makaron.



Idziemy dalej. Co kupić na śniadanie? Nie ma chleba, sera, szynki, płatków... Pozostają pyszne owoce i joguty o różnych dziwnych smakach (np. czerwonej fasoli). Parówki i inne wyroby mięsne nie są podobne do żadnych polskich odpowiedników. 



Chińczycy kochają mleko i wszystkie produkty z nim związane. Jest ono niestety dosyć drogie. Istnieje natomiast bardzo dużo substytutów – mleka sojowe czy smakowe, na przykład orzechowe, aloesowe, czy bananowe.



W tle gra nastrojowa muzyka relaksacyjna, a dla kontrastu, co chwilę, słychać głośny dźwięk megafonu informujący o aktualnych promocjach i okazjach nie do odrzucenia!

Na obiad? Może krab albo żaba..? Albo... przerażające suszone świńskie głowy? Trudny wybór! W naszym akademiku mamy tylko płytą elektryczną, z której jeszcze nie korzystaliśmy. Póki co, zostajemy przy jedzeniu w ulicznych knajpkach, które chyba nigdy nam się nie znudzą!







Na środku supermarketu czekają miliony pakowanych przekąsek. Jest suszone mięso (przedziwny, słodki smak!), kurze łapki i inne niezidentyfikowane rzeczy. Dalej mijamy suszone owoce- liczi, kiwi, BATATY, ale najdziwniejsze są solone śliwki! Góry ciasteczek pakowanych pojedynczo! Tak, pojedynczo. Mnóstwo chemicznych drożdżówek i bułeczek. Sterty gotowych galaretek i deserków. Będę próbować wszystkiego po kolei i relacjonować na bieżąco! Póki co chińskie słodycze nas nie przekonują. Nie ma czekolady! A jeżeli już jest, to niesamowicie droga, w zagranicznych sieciówkach. W zimowe deszczowe dni będę żałować, że nie wcisnęłam kilku tabliczek czekolady do walizki.

Najdziwniejsze co jadłam, to lody o smaku zielonej fasoli. Początkowo pyszne, z czasem smak zmienia się w mdły, gorzkawy.







Alkohol. Jest piwo 3% o bardzo, ale to bardzo rozwodnionym smaku. Nie ma zbyt dużego wyboru, ale oczywiście da się znaleźć obce marki za odpowiednią cenę. Jest też i ONA.


Tofu!


Prawdziwą przygodę przeżyłam początkowo kupując kosmetyki. Skąd wiedzieć, czy to szampon, czy żel pod prysznic? Sprzedawczyni pomoże, doradzi, tylko jak? Komunikacyjne kalambury. W Chinach wszystko się uda!

md

0 komentarze :

Inauguracja

08:43 Unknown 1 Comments



Wizja porannej pobudki nikomu nie przypadła do gustu…. Jednak jak mus to mus. Wszyscy jak jeden mąż idziemy  na rozpoczęcie roku akademickiego. Pogoda w tym dniu też nas nie rozpieszcza. Wilgotność, wysoka temperatura i mocno grzejące słońce dają nam się we znaki już od 7:30. Kampus to dla nas wciąż niemały labirynt, ale na szczęście docieramy na czas w odpowiednie miejsce. Każdy z przybyłych studentów zostaje obdarowany „pakietem startowym”. Kolorowe broszury informacyjne (które idealnie służyły jako wachlarz w nieklimatyzowanej sali) oraz butelka wody. Jako jedyni „obcy”, którzy porwali się z motyką na słońce i pojawili się w tym miejscu… zostajemy obrzuceni licznymi spojrzeniami. Po chwili dostrzegamy naszych kolegów z roku, którzy żywo do nas machają wskazując nam miejsce. Dziwnym trafem lądujemy w środkowym rzędzie. Ni to spać ni to książkę czytać…. Skupieni w ciasnej grupce na wprost długiego stołu, przy którym za chwilę zasiądą władze uczelni, siadamy na sztywnych, drewnianych krzesłach. Już na samym wejściu przywitał nas kolorowy spot reklamowy wychwalający uniwersytet w każdym aspekcie.
Akademia rozpoczęła się hymnem narodowym. Potem kolejno każda z osobistości zabierała głos. Jako, że żadne z nas nie włada tym egzotycznie brzmiącym językiem, z każdego przemówienia udaje nam się zrozumieć tylko kilka słów. Zapewne przy słowie „Bolan” (Polska), padły jakieś stwierdzenia w związku z naszą specjalizacją.

Co zaskakuje mnie samą, to wielkie zaangażowanie każdego mówcy. Raz po raz gestykulują, a ich ton i modulacja głosu wskazują kolejno stwierdzenia: „Możecie być dumni, że jesteście studentami tej uczelni…”, „Każdy z Was może osiągnąć wiele…” czy „Uczcie się, bo nic z Was nie będzie…”
Co chwila rozglądamy się dookoła. Nasi chińscy koledzy nie wykazują większego zainteresowania tematem. Siedzą tam raczej z musu.  Nie wspominając o tych, którzy zwyczajnie zlali sprawę z góry na dół i po prostu się tu nie pojawili.
Kolejną część wydarzenia otworzył hymn uniwersytetu.  Następnie odbyło się wręczenie stypendiów dla najzdolniejszych uczniów i przemówienia ich samych. 

Po dwóch godzinach jak na przysłowiowym tureckim kazaniu doczekaliśmy się słów w znajomym języku. „We want to welcome all of the foreign students. Try your best and good luck!”
Zdezorientowani udaliśmy się do wyjścia. Jednak trzeba przyznać, że każde doświadczenie tylko nas wzbogaca.


K.

1 komentarze :

MIASTO W MIEŚCIE - na campusie..!

09:49 Unknown 0 Comments


Nasze małe miasteczko- campus uczelni Hunan Agricultural University in Changsha- miejsce w którym jest wszystko. Można tu oczywiście znaleźć budynki dydaktyczne, których jest kilka i których wszystkich jeszcze nie poznaliśmy. Akademików też jest sporo, a jako obcokrajowcy pokoje mamy naprawdę wypasione. Do swojej dyspozycji mamy dwa apartamenty, każdy z trzema dwuosobowymi pokojami, łazienką i kuchnio-jadalnią. Chińscy studenci mają trochę gorzej, bo cisną się w sześć/ osiem osób w niewiele większych pokojach (a czasem nawet w dwanaście!...).


Cały campus jest naprawdę duży, żeby dojść z jednego końca na drugi potrzebujemy ok. 30/40 minut. Znaleźć tu można dosłownie wszystko: supermarkety i mniejsze sklepiki, targowiska, przystanki autobusowe, boiska, siłownie, knajpki z jedzeniem, przede wszystkim chińskim, ale też koreańskim i japońskim. Zjeść coś można nawet o godzinie 2. w nocy kiedy włączy się tzw. imprezowe „gastro” ;)



Na targowisku można kupić całą masę potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy. Te przydatne to oczywiście jedzenie, środki czystości, akcesoria do domu. Do tych mniej niezbędnych rzeczy, które i tak kupujemy możemy zaliczyć kolorowe zeszyciki, mazaczki, ramki na zdjęcia, breloczki i wiele, wiele innych. Słyszeliśmy też, że można się targować :D Tej sztuki jednak jeszcze żadne z nas nie opanowało. Może dlatego, że najpierw trzeba byłoby się nauczyć porządnie liczyć po chińsku ;P


Jako architekci krajobrazu oczywiście ogooomną uwagę zwracamy na otaczającą nas przestrzeń, a ta jest przepiękna. Jak to w Chinach i nie tylko zdarzają się oczywiście śmieci na chodnikach, ale ulice są codziennie sprzątane, a zieleń… zieleń jest po prostu bajeczna. Estetyczne, pięknie zakomponowane, zadbane drzewa i krzewy nadają miejscu niepowtarzalnego charakteru. Liczne, czyste trawniki dodają przestrzeń, na której można odpocząć i miło spędzić czas, a zbiorniki wodne jako niezbędny element ogrodu chińskiego dodatkowo urozmaicają i tak już ciekawy krajobraz.
Duże utwardzone place skupiają ogromną ilość mieszkających tu osób. Zorganizowane są tu np. takie zajęcia jak wspólne wieczorne tańce przy chińskiej muzyce.


Jest tu na tyle ciekawie, że nawet nie czuć potrzeby częstego wyjazdu do centrum Changshy, które znajduje się stosunkowo daleko, bo na dojazd autobusem potrzebujemy około 40 min.
Aż chce się tu mieszkać! :D
P.


0 komentarze :

Nasz pierwszy raz...

07:14 Unknown 0 Comments

...w chińskiej restauracji!

Nadeszła w końcu ta chwila, gdy zostaliśmy na pastwę losu rzuceni! Aby zaspokoić głód musieliśmy pójść do restauracji i SAMI zamówić potrawy. Po kilku naszych biednych próbach wspomaganych rozmówkami chińskimi (w których zresztą znaleźliśmy głównie zwroty nieprzydatne), językiem ciała i radosnymi okrzykami (wszyscy na raz, po polsku między sobą, angielsku i chińsku - ale to tak chyba przez przypadek), przemili pracownicy znaleźli nam przerażonego, mówiącego po angielsku (trochę) Chińczyka. Chińczyk zestresował sie bardzo. A my, jak to my, mówiliśmy wszyscy na raz, chcąc mu pomóc i go ośmielić :D Ponieważ powiedzieliśmy, że chcemy coś zielonego (niestety nie potrafiliśmy wytłumaczyć, że chcemy i kochamy zieloną, smażoną! fasolkę), pani w miseczkach przyniosła nam wszystko, co mają zielonego, tak, byśmy mogli sobie wybrać, co chcemy :D haha :D
Ostatecznie dostaliśmy dwa garnki z potrawami: wieprzowiną i kurczakiem, które stały na stolikach i na ich blacie były wbudowane płyty grzewcze. Do tego ryż, nasze zielone sałatki i tofu, które tym razem było najdziwniejsze na świecie - o kolorze i konsystencji masła zmieszanego z budyniem. Tylko smak inny. Taki delikatny, galaretowaty (tak, smak był galaretowaty, nie potrafię tego inaczej opisać:P).

Wszystko pycha, chociaż Chińczycy coś kościste to mięso jedzą, sporo trzeba się napluć. Pałeczki raz działają, a raz nie, za to lubią spadać :D

Potem jeszcze w ramach "hej przygodo!", poszliśmy na ulicznego grilla, na kurze łapki nikt się nie zdecydował, za to skusił nas kalmar, kurczaki i różowe kulki, które okazały się wyborem złym! Ale przecież wszystkiego trzeba spróbować!... :D

mj

0 komentarze :