Festiwal Rzepaku! Hej!

08:51 Unknown 1 Comments



Jakiś czas temu uczelnia zaproponowała zagranicznym studentom udział w wycieczce. Ponieważ nie jesteśmy tutaj jedynymi obcokrajowcami, zebrała się nas wesoła gromadka, po brzegi wypełniająca uczelniany busik. Pojechaliśmy do małej miejscowości o nazwie Chun Hua. Na miejscu okazało się, że za chwilę rozpoczną się takie jakby dożynki. Zanim jednak to nastąpiło, mieliśmy okazję podziwiać żółte pola rzepaku, przez moment czując się jak w Polsce. Urozmaiceniem były w rzędzie ustawione dawne maszyny rolnicze, o których nieco nam opowiedziano. A także rzeźby. Wiklinowe. Wystające spomiędzy rzepaku. I nie byłoby w tym może nic dziwnego (podejrzewamy, że mogły pełnić funkcję strachów na wróble), gdyby nie to, że każdy miś, czy inne zwierzątko, miał wyjątkową psychodeliczną minę...
I tak jednak najbardziej zaskoczył nas Transformers. Taki najprawdziwszy. Również w rzepaku. Miejscowi oficjele byli z niego bardzo dumni.
 Gdy już zdążyliśmy się nacieszyć kolorytem pól oraz towarzyszącym im atrakcjom, nadszedł czas na część artystyczną. A tylu atrakcji na jednej scenie nikt z nas się nie spodziewał. Zaproszono nas do sektora vipów, gdzie poczęstowano herbatą z sezamu i suszonej fasoli. Była pyszna. A to dopiero początek dziwów. Po przywitaniu, podziękowaniach i generalnie części oficjalnej, nadszedł czas na rozrywkę w chińskim wydaniu. Głośniki dudniły, a przez scenę przewijały się zespoły tańca ludowego, śpiewacy w obficie zdobionych strojach, piosenkarki w balowych sukniach. Odbył się nawet muzyczny pokaz parzenia herbaty. Jednak te wszystkie występy miały nas chyba tylko przygotować do tego co działo się potem. Zaczynało się niewinnie, ot, dwie dziewczyny i chłopak, w świecących (w końcu to Chiny) strojach śpiewali sobie, wesoło podrygując. W kolejnych piosenkach doszły bębenki. I beatbox. W końcu nadszedł też i czas na akrobatykę, a to co wyczyniali na scenie młodzi artyści wzbudziłoby zachwyt każdego jury z tak teraz w Polsce popularnych talent show. Westchnieniom i okrzykom rozentuzjazmowanego tłumu nie było końca, nie wiem nawet kiedy daliśmy się ponieść tej fali, przeżywając każdą nową konfigurację na równi ze stojącymi za nami dzieciakami z okolicznej podstawówki.
 Po zakończeniu występów smutek tym spowodowany mieszał się z radością, że jednak od wszechobecnego hałasu udało nam się nie ogłuchnąć. Udzieliliśmy nawet krótkiego wywiadu dla lokalnej gazety. Wisienką na torcie był pyszny, wielodaniowy, chiński obiad oraz wspinaczka na taki jakby akwedukt, z którego rozciągał się widok na okoliczny krajobraz. Bardzo miłe to były akcenty na zakończenie jakże owocnego dnia. I jak się okazało, nawet niepozorne pola rzepaku potrafią zaskoczyć!

mj

1 komentarz :